Jakiś czas temu przeczytałem parę książek Svena Hassela i w jednej z nich „Królestwo piekieł. Powstanie Warszawskie” natrafiłem na ciekawą historię.
Wklejam jako ciekawostkę.
Cytuj:
Sennelager.
Pewnej nocy staliśmy na straży razem z Małym i Gregorem Martinem. Pełniliśmy
wartę niedaleko garaży i obserwowaliśmy mruganie świec w apartamencie von
Gernsteina. Całkiem niespodziewanie Gregor zaskomlał jak przestraszony pies i
rzucił karabin. Odskoczyłem do tyłu ze stłumionym okrzykiem przerażenia, a Mały
odwrócił się i, uciekając w stronę koszar, darł się wniebogłosy. To wszystko dlatego,
że w oknach apartamentu pułkownika, dokładnie przed naszymi oczami, ukazała się
postać samego szatana...
Staliśmy jak sparaliżowani. Nawet wtedy, gdy postać znikła z okna, nadal nie
byliśmy w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Gregor opadł na kolana i
rozcapierzonymi palcami poszukiwał na ziemi karabinu, miał pochyloną głowę i
nieobecne spojrzenie. Mały narobił strasznego rumoru, gdy pobiegł ściągać posiłki.
Po paru minutach pojawił się sierżant Linge, który domagał się wyjaśnień w sprawie
nocnych krzyków. Gregor wyprostował drżące kolana i trzęsącą się ręką pokazał na
okno.
Otworzył usta i wydał skrzekliwy dźwięk, który ledwo przypominał słowa:
* To był diabeł!
* Diabeł?
* W mundurze!
* Mundurze? * Linde przyglądał się badawczo każdemu z nas. * Jaki rodzaj
munduru?
* SS * jęknął Gregor.
* Obergruppenfuhrer * dodałem po chwili, czując, że nadszedł czas, aby włączyć się
do sprawy.
Linge popatrzył zezłoszczony.
* Na litość boską * powiedział. * Wszyscy Ober*gruppenfuhrerzy SS wyglądają jak
diabły. Powiedz mi coś, czego nie wiem!
* Ale ten miał rogi * przypomniał sobie Gregor w przypływie nagłej desperacji. *
Cholernie wielkie, paskudne rogi sterczały mu z czoła. I coś jeszcze * dodał w chwili
odwagi * on pił dym.
* Pił dym? * spytał sierżant.
* No, siarkę * powiedziałem. * Siarkę i kwas siarkowy, to było chyba to.
W międzyczasie teren między garażami zapełnił się żołnierzami, którzy biegli nam z
pomocą. Linge niezadowolony cmoknął językiem jak wozak na konia.
* Bzdury * powiedział ostro. * Jaja sobie robicie i bałagan. Nie słyszałem takiego
stosu głupot przez całe moje cholerne...
* Patrz! * krzyknął Gregor. * Znowu się pojawił. Postać przeszła wzdłuż okien i
znikła. Gregor
odwrócił się i uciekł. Wydawało mi się, że Linge zrobił to samo. W każdym razie,
gdy oprzytomniałem, okazało się, że zostałem sam. Wszędzie pano*
wała cisza. Tylko strumyki światła ciągle drgały w oknach kwatery von Gernsteina, a
gdzieś po drugiej stronie okien kroczył dumnie szatan ze swoim diabelskim profilem.
Dwukrotnie, gdy przemykałem się przez dziedziniec, spadł mi z głowy hełm, który
dzwonił głośno, tocząc się po bruku. Dwukrotnie musiałem padać na kolana i szukać
go rozdygotanymi rękami, nim wreszcie dotarłem do zbawiennej strażnicy.
Wleciałem do niej, coś mamrocząc, i wpadłem na Lingego, który miał twarz pełną
strachu. Chwycił mnie i zaczął jęczeć:
* Ani słowa! * rozkazywał. * Nie mów o tym nikomu! Nie było cię w pobliżu placu
przez całą noc! Pamiętaj, nie było cię tam!
* Oczywiście * powiedziałem. * Następną rzeczą, jaką będziesz chciał mi wmówić,
będzie, że nie było tam żadnego diabła!
* Chrzanić diabła! Nie było cię w pobliżu, jasne?
W nagłym napadzie szaleństwa kopnął blaszany hełm leżący na podłodze. Ten
przeleciał w powietrzu pięknym łukiem i trafił w okna. Traf chciał, że było ono
zamknięte. Momentalnie dał się słyszeć brzęk tłuczonego szkła i czyjś gniewny
krzyk.
* Ktoś za to zapłaci * powiedziałem.
Mały przeszedł przez pokój, popatrzył przez rozbite okno i dotknął sterczącego z
ramy jak kieł kawałka szkła. Potem zwrócił się ze złośliwą satysfakcją do Lingego.
* Porucznik Dorn * powiedział po prostu * przyjął twój hełm na klatkę piersiową.
Oficer wpadł do strażnicy, jakby go ścigało z tuzin T*34. Stał i rozglądał się dziko.
* Kto rzucił tym hełmem? Natychmiast odpowiadać! Kto nim rzucił?
Sierżant Linge zaczął się przesuwać wzdłuż ścian strażnicy, po czym roześmiał się
nerwowym śmiechem winnego.
* Czego rechoczesz, do diabła * warknął Dorn.
* Postradałeś rozum? Masz może skłonności samobójcze? Czy zdajesz sobie sprawę,
że możesz wylądować przed plutonem egzekucyjnym za zaatakowanie oficera?
* Nie rzuciłem nim w pana, panie poruczniku
* powiedział Linge z obłudnym przekonaniem.
* Po prostu wyślizgnął mi się z palców, panie poruczniku. To stało się, gdy stałem
przy oknie. Wyleciał przez okno, nim zdążyłem go złapać. Jakoś tak się to ułożyło, że
nie miałem szans go złapać.
* Na miłość boską! Sierżancie, przestańcie paplać głupoty!
Porucznik spojrzał złym okiem i wszedł do strażnicy. Od razu rzuciło mu się w oczy,
że na placówce jest dziwnie dużo ludzi jak na nocną porę.
* Co się tu dzieje? Co oni tutaj robią?
Patrzył podejrzliwie na zdenerwowanych żołnierzy stojących teraz wokół niego. Od
razu znalazł najsłabsze ogniwo w naszym łańcuchu. Szeregowiec Ness był znany
jako patentowany kretyn. Dorn podszedł do niego, strzelił palcami jak na psa.
* No chodź, człowieku! Wyjdź z szeregu! No, nie stój tak i nie śliń się!
Szeregowiec Ness popatrzył na niego z daremną rozpaczą. Po drugiej stronie pokoju,
za plecami porucznika sierżant Linge pokazywał szeregowcowi na migi, że będzie
miał poderżnięte gardło, jeśli piś*
nie choćby słówko. Ness opuścił dolną wargę jak karp łykający powietrze.
* No? * chrząknął porucznik. * Masz zamiar odpowiedzieć na moje pytanie czy
chcesz stanąć przed plutonem egzekucyjnym, obok sierżanta Linge?
Ness zaczął drgać nerwowo. Jego oczy biegały błagalnie od porucznika do sierżanta,
a pulchne policzki trzęsły się ze strachu.
* Oni widzieli diabła * powiedział. * Widzieli diabła.
I tak oczywiście było. Jak tylko Ness otworzył pulchne usta, reszta z nas była zbyt
podniecona, aby nie uzupełnić relacji dodatkowymi szczegółami. i odpłacić się
Lingemu. A ten miał na tyle rozumu, aby trzymać się naszej wersji. On, ja i Mały
staliśmy zdegustowani z zaciśniętymi ustami i słuchaliśmy, jak ci kretyni opowiadali
przeróżne, poprzekręcane wersje zdarzeń. Gregor był na tyle mądry, że się ulotnił,
Bóg wie gdzie. Najgłośniej nadawał Ness i porucznik zaczął machać rozpaczliwie
rękami, aby uciszyć towarzystwo.
* Na miłość boską! Zamknijcie się! Chcę usłyszeć prawidłowy raport wojskowy, a
nie jakąś krwawą opowieść!
No i dostał porządny raport: dokładnie o godzinie 1.05 w nocy widziano diabła, jak
przechadzał się wzdłuż okien znajdujących się w kwaterze pułkownika. Każdy z
obecnych mógł to zaświadczyć, a kilku nawet było gotowych przysiąc, że widzieli
rogi, siarkę i rozwidlony ogon. Jeden gorliwiec twierdził wręcz, że dostrzegł
rozcapierzone podkowy, ale został gniewnie odprawiony, bo nie miał możliwości
zobaczenia czegoś takiego przez okno,
chyba że diabeł chodziłby na rękach z nogami w powietrzu.
Porucznik Dorn przepchnął się przez gromadę żołnierzy, usiadł na krawędzi łóżka i
nic nie mówił. Rozumiałem jego zakłopotanie. Sam mógł ledwie ignorować plotki,
które obiegały obóz, mógł nawet nie wierzyć w straszne opowieści, ale pomimo
wszystko było oczywiste, że dzieje się coś niepokojącego. Nie ma dymu bez ognia i
tak dalej, ale kim był ten, który składał wizytę czarnym mercedesem każdej nocy z
wybiciem godziny dwunastej? Z drugiej strony mogliśmy sobie wyobrazić
wściekłość pułkownika, gdy raport dotrze do niego i będzie w nim napisane, że
wszyscy wartownicy zgromadzili się w budynku strażnicy i gadali o diabłach!
Wszyscy wiedzieliśmy, że możemy znaleźć się zaraz w składzie następnej kompanii,
która właśnie ma wyruszyć na front. A oficer odpowiedzialny za sporządzenie
takiego raportu, porucznik Dorn...
Popatrzyłem na niego z sympatią, a on przeniósł na mnie swój wzrok. Miał
obowiązek złożyć raport
o całym incydencie, nie było wątpliwości. Byłem zadowolony, że nie jestem na jego
miejscu.
* W porządku * powiedział, podnosząc się ciężko z biurka. * Uprościmy całą sprawę.
Kto pierwszy zobaczył mitycznego stwora w kwaterze pułkownika?
* Kapral Creutzfeldt, panie poruczniku, i szeregowiec Hassel * powiedział sierżant
Linge tak szybko, jak mógł.
Mógł drogo zapłacić za ten incydent z hełmem
i ośmielę się stwierdzić, że miał ochotę wciągnąć jeszcze kogoś w błoto, w którym
sam się znalazł.
Porucznik podszedł do Małego i przez chwilę przyglądał się zamyślony jego postaci.
* Kapralu Creutzfeldt * powiedział. * Czy nie skorzystaliście z okazji i przed
dzisiejszą służbą nie piliście alkoholu?
* Naturalnie, panie poruczniku. * Mały wykazał się ekspresją imbecyla i zaczął
liczyć coś na palcach. * Kilka kufli ciemnego piwa i parę kieliszków kminkówki.
* Parę, kapralu Creutzfeldt?
* No tak, dwa albo trzy, cztery, może pięć... Jakieś pół tuzina * powiedział posłusznie
Mały.
* Jednym słowem, kapralu, byliście pijani?
* Nie bardziej niż zwykle * powiedział Mały zdecydowanie.
* Z tego wnioskuję, że byliście zwyczajnie pijani, gdy obejmowaliście służbę,
kapralu Creutzfeldt?
Mały zrobił grobową przerwę i zastanawiał się, co powiedzieć.
* Tak jest * wydukał w końcu. * Ale to nie jest tak, jak pan myśli.
* Tak, jak ja myślę? * spytał złośliwie porucznik. * Delirium tremens. Mieliście
wizje, kapralu. Jeśli nie różowy słoń, to może diabeł z kopytami i ogonem... Może
tylko jakaś fikcja rozgrzewająca wyobraźnię. Widziałeś pułkownika, gdy chodził
koło okien, może pił parującą kawę, może miał na głowie rogatą czapkę ułanów, a ty
pomyliłeś ją z szatańskimi rogami. Czy nie było właśnie tak, kapralu Creutzfeldt?
* Tak mogło właśnie być * stwierdził pogodnie Mały. * Sądzę, że ma pan, panie
poruczniku, rację. Tak chyba właśnie było.
Porucznik z satysfakcją na twarzy zwrócił się w moją stronę.
* A ty, Hassel * zwrócił się do mnie uprzejmie.
* Nie muszę chyba nawet pytać, czy brałeś udział w jakiejś popijawie tego wieczoru?
* Nie, panie poruczniku, raczej nie * powiedziałem z przekonaniem.
Porucznik uśmiechnął się tylko trochę bardziej.
* Kto jest dowódcą twojej kompanii? Porucznik Lówe, prawda?
Chór chętnych głosów to potwierdził.
* Dobra * ciągnął dalej oficer. * Pozwolimy mu chyba spokojnie przespać noc. Ale
jeśli jeszcze jeden hulaka zwróci moją uwagę, będę musiał przyjrzeć się temu
wszystkiemu znacznie dokładniej. Zdajecie sobie sprawę, jakie konsekwencje
mógłby mieć raport sporządzony przeze mnie na temat tych wydarzeń? Wszyscy
znajdziemy się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji... Radzę wam w przyszłości trzymać
wzrok daleko od okien kwatery pułkownika. Co komendant robi w środku nocy, nie
powinno was interesować. Może przyjmować u siebie, kogo chce, bo to są jego
prywatne kwatery i na pewno nie podziękuje wam za śledzenie go.
Podszedł do drzwi i wtedy sobie coś przypomniał.
* A co do ciebie, sierżancie Linge * powiedział.
* Gdy kiedyś zdarzy ci się stać ze stalowym hełmem przy zamkniętym oknie,
sprawdź, czy przez podwórze nie przechodzi jakiś oficer. Zapewniam cię, że
następnym razem nie będzie tak lekko.
To w zasadzie powinien być koniec afery. Jednak nie mogliśmy przestać mówić o
tym, co widzie*
liśmy poprzedniej nocy, a cały obóz aż trząsł się od plotek. Creutzfeldt i Hassel
przecież widzieli diabła razem z pułkownikiem von Gernsteinem. Creutzfeldt i
Hassel razem z sierżantem Linge widzieli, jak komendant grał w karty z diabłem.
Szeregowiec Ness był gotów przysiąc, że o północy pułkownik von Gernstein
zamieniał się w wampira...
Dwadzieścia cztery godziny później pod oknami komendanta odkryto rozcapierzone
ślady podków. Odbywały się całe pielgrzymki w to miejsce, jacyś żołnierze z
naukowym zacięciem próbowali robić pomiary śladów, a nawet gipsowe odlewy.
Jacyś głupcy twierdzili, że to ślady dzikich świń z pobliskich lasów, ale było to
głupie wyjaśnienie, gdyż żaden niemiecki dzik nie będzie szukał ochrony w miejscu,
gdzie łatwo może stracić życie. Dla większości był to niepodważalny dowód, że
nocni goście pułkownika nie byli kimś innym, niż myśleliśmy. A teraz pojawiły się
jeszcze opowieści, których wcześniej nie znaliśmy. Mówiono, że jedna pochodziła od
kwatermistrza 2. Kompanii, ale wkrótce można ją było usłyszeć w całym obozie ze
dwanaście razy dziennie. Okazało się, że poprzedni adiutant wtoczył się przed
czwartą rano do obozu po wizycie w pobliskim domu publicznym. Na pewno był w
pestkę pijany i nie był w stanie znieść szoku, gdy zobaczył, jak pułkownik i jego
groźni towarzysze przechodzili przez główną bramę obozu. Adiutanta odnaleziono
następnego dnia rano, leżącego na ziemi z czterema połamanymi żebrami i śladami
pogryzień na całym ciele. Popadł w szaleństwo i nigdy nie powrócił do pełni
zmysłów. W końcu odwieziono go do wojskowego szpitala
psychiatrycznego w Giessen, gdzie * jak mówiono * maszerował z miotłą na
ramieniu i mówił wszystkim, że spotkał śmierć z kosą. Powiesił się po pewnym
czasie w oficerskiej umywalni.
Ale teraz plotki latały po Sennelager jak plaga szarańczy i dopadały każdego. Jedna z
najlepszych historii wyszła od kaprala lansjerów, Glenta, który przyszedł pewnego
ranka, aby przewietrzyć kwaterę pułkownika na czyjeś polecenie. Sądził, że
komendanta nie ma, ale nagle odkrył, że siedzi przy stole i gra w pokera ze swoimi
przerażającymi kompanami. Goście, według relacji Glenta, natychmiast okryli się
szerokimi płaszczami i nasunęli głęboko kapelusze na oczy. Pomimo to był szybszy i
zdążył zobaczyć ich twarze. Były upiorne, tak mówił, jakby pochodziły z piekła.
Czaszki pokryte pergaminem, czarne dziury tam, gdzie powinny być nos i usta. Oczy
były jak płomienie i nie widać było uszu. Wszystko śmierdziało siarką i jej oparami.
Zaraz następnego dnia Glent został przeniesiony. Chciał odmówić, ale szybko
usunięto go ze sztabu pułkownika i przeniesiono do pracy w zbrojowni, gdzie miał
dużo mniej szans na spotkanie śmierci i diabła za każdym rogiem.
Teraz jeszcze bardziej ludzie bali się spotkania z pułkownikiem. Chrzęst i skrzyp jego
sztucznych kończyn czyścił teren w promieniu pół kilometra wokół niego. Pewnego
dnia wpadł niespodziewanie na sierżanta Hofmanna. Nikt nawet nie próbował
sprawdzić, co się właściwie stało. Zwiewaliśmy jak szczury z tonącego statku i nikt
nie wiedział, co naprawdę zaszło, ale tydzień później Hofmann wylądował w izbie
chorych z tak wysoką gorączką, że
można mu było jajka w ustach gotować. Gdy wrócił do jednostki, wyglądał, jakby
uciekł z grobu, i przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny do nikogo się nie
odezwał.
Ale jeśli nawet von Gernstein był w kontakcie z diabłem, to i tak nie było bardzo
dziwne w Senne*lager. Były tu wszystkie rodzaje cudaków. Od sute*nerów i męskich
prostytutek do wysokiej rangi generałów. Jeden z nich nazwiskiem von Hanneken w
dniach chwały był głównodowodzącym niemieckiej armii w Danii. Jego upadek był
skutkiem prymitywnej chciwości. Wsadzał łapy w spekulacje i czarny rynek i w
końcu ktoś go sprzedał. Nawet generałowie nie są bezkarni. Z beztroskiego życia w
okupowanej Danii wpadł na samo dno gnoju w Sennelager. Porta miał jakiś
szczególny interes z tym generałem. Nasz kumpel był przekonany, że generał ukrył
gdzieś część zgromadzonej fortuny, i zawziął się, aby wydrzeć mu ten sekret, nim
von Hanneken trafi do jednostki liniowej i odstrzelą mu mózg na froncie.