Dzięki mbelly za linka
no i w sumie za zainteresowanie tematem też, chociaż ze swojej strony mogę przekazać tylko tyle ile sam rozumiemi tak jak to widzę (czyli zniekształcone przez to jak postrzegam temat

)
Jeśli spojrzeć na rzeczy z szerszej perspektywy, to wiele mniejszych tematów zbiega się w większe schematy, a te skolei tworzą zasadę na którymś poziomie powiązania i sprowadzają się do jednego - jak jeden wielki fragtal, ale to przecież nic nowego

Bynajmniej nie mówię, że potrafię to wszystko razem ogarnąć, bo to byłaby czysta głupota, ale patrząc na świat, obserwując, na wielu poziomach widzi się powiązania, zależności i powtarzające się schematy. Dlatego na wejściu do greckiej wyroczni w Delfach widniał napis: "Człowieku, poznaj samego siebie".
No ale wróćmy do choroby

A skoro mamy od kurczaka (

) linka do książki, to ctrl+c, ctrl+v kilku pierwszych jej słów:
Jest to książka niewygodna, gdyż odbiera człowiekowi chorobę jako alibi dla jego nie rozwiązanych
problemów. Chcemy w niej pokazać, że chory nie jest niewinną ofiarą jakichś niedoskonałości natury,
lecz także sam jest sprawcą swej choroby. Nie mamy przy tym na myśli jakiegoś zanieczyszczenia
środowiska, cywilizacji, niezdrowego trybu życia lub tym podobnych znanych "winnych"; chcielibyśmy
natomiast na plan pierwszy wysunąć metafizyczny aspekt "bycia chorym". Symptomy widziane od tej
strony okazują się cielesnymi formami wyrazu konfliktów psychicznych, a poprzez swą symbolikę
wskazują każdorazowy problem pacjenta.Zastanówmy się nad tym przez chwilę i zastanówmy również nad tym, czym lub kim w ogóle jesteśmy?
To co mi się najbardziej podoba w występach Icka, to właśnie zwrócenie uwagi na ten aspekt - jesteśmy świadomością, jesteśmy bytami duchowymi, choć chwilowo zapakowanymi (czy odnosząc się do innego tematu poruszonego na tym forum "zapieczętowanymi") w ciele, ograniczonych baaardzo upośledzoną percepcją, ale jednak o niesamowitym potencjale i możliwościach. Nie jesteśmy świadomi samych siebie i dlatego pojawiają się na naszych drogach wciąż jakieś problemy, ale wszystkie one są tworzone przez nas samych, czy może przez głębokie pokłady naszej podświadomości, abyśmy mogli się obudzić. Nasz świat jest uniwersytetem dusz i dusze, które przychodzą tutaj studiować dostają wszystko, czego potrzebują do rozwoju, choć często bywa to ciężka przeprawa.
Jak tak słucham Colliera, to mam wrażenie, że kurs na Ziemi, jest kursem na prawdę niezwykłym - gdzieś tam na innych planetach sobie żyją setkami lat w wyższych gęstościach i szukają i szukają i zdają się nie móc znaleźć - w jednym z wywiadów Alex wspomniał, że andromedanie, którzy nam pomagają, są z kolei prowadzeni przez jeszcze inne istoty, żyjące w 8mej gęstości, a znowuż wspomagane są przez inne, znajdujące się w 11tej gęstości - ewolucja bez końca. Ale i te z 11tej gęstości nie potrafią pojąć istoty i szukają cały czas dalej i ewoluują wyżej i wciąż szukają, a mimo to nazywają nas, maluczkich, zakopanych w tej obleganej przez straszności planecie gdzieś ledwo ponad światem zwierząt i roślin, rasą królewską, a Winters i pewnie inni również wspominają, że inne, wyższe cywilizacje czekają na objawienie się "czegoś" w naszej rasie. Zostawmy na chwilę ewolucję - może to, na co czekają wszyscy w około jest związane z Tym o czym uczył już Lao Tse i Budda. Może nie trzeba ewoluować przez miliardy miliardów lat z najgęstszych obszarów kosmosu do tych najsubtelniejszych wciąż nie znajdując odpowiedzi, może wystarczy się tutaj chwilę poprzechadzać, żeby odnaleźć To.
Inne cywilizacje mają być może łatwiej istnieć, ale czy łatwiej znaleźć odpowiedzi? Nie chorują - znaczy, że nie mają problemów? To czego doświadczają? Nie żyją wiecznie, więc można wnioskować, że również są przybici do koła narodzin i śmierci, a ewolucja w tym co możemy nazwać astralem, a co wydaje się być po prostu światami mniejszych gęstości, subtelniejszych wibracji, przebiega znacznie dłużej, znacznie wolniej. Na pewno słyszeliście, że na Ziemi inkarnują teraz bardzo rozwinięte dusze - niby po to, żeby pomóc Ziemi przejść ten trudny okres (na pewno też), ale może i po to by poznać jej sekret?

dobra, tyle moich spekulacji

ale właśnie to miałem na myśli, pisząc że wszystko się tu łączy w jedną piękną całość
Dusze na Ziemi są uwięzione przez wiele różności, ale dzięki tym więzom możemy bardzo intensywnie doświadczać. Doświadcza się tutaj przez cierpienie, ale to całe cierpienie wywołujemy sami przez to, że się trzymamy swoich więzów. W momencie, kiedy przyjmujemy życie takim jakim jest, niezależnie co nas spotka, nie lamentujemy "za jakie grzechy tak cierpimy", wtedy więzy się luzują. Choroby są jednymi z możliwości materializacji naszych więzów (podobnie jak sytuacja społeczna itd), naszego rozdzielenia na dobre i złe - objawiają nam biegun, który odrzucamy. Ale on jest częścią nas! Czym bardziej odrzucamy chorobę, czym bardziej galopujemy do zdrowia, tym bardziej się pogrążamy i wspieramy przeciwny biegun. Lecz kiedy się zatrzymamy w tej paranoicznej ucieczce (przed kim? przed samym sobą! choroba to tylko część nas, którą odrzucamy!), wtedy choroba nie ma potrzeby już istnieć! Kiedy zaakceptujemy nasz stan i przyjmiemy naszą odrzuconą cząstkę, która się objawia poprzez chorobę, nie tylko ustąpią objawy (a nawet gdyby nie ustąpiły, to wtedy już to nie ma znaczenia

), ale i nasza świadomość zjednoczy się z przeciwnym biegunem, z którym stanowi jedność, od zawsze i na zawsze - póki z nim walczymy, to na zasadzie wzajemnego uzupełniania się zwalczających się przeciwieństw, ale jednak.
To tylko jeden z aspektów choroby, ale wydaje mi się, że jest on właśnie tym najważniejszym

- Paradoksalnie choroby nas wzmacniają - kiedy wyleżymy przeziębienie bez łykania żadnych piguł, nasz układ odpornościowy się nieco podszkoli, przez co trudniej będzie nam złapać kolejne przeziębienie.
- A jak wpływają na naszą świadomość? Szamanizm wręcz wymaga przejścia przez niezwykle ciężką chorobę, często zagrażającą życiu adepta i dopiero po wyjściu z niej może on faktycznie nazywać się szamanem.
- Choroby nieuleczalne, lub inne, które wpływają na całe życie człowieka, wypalają olbrzymie ilości negatywnej karmy (którą cierpiący na nie musiał wcześniej uzbierać, ale to inna historia), dzięki czemu karma ta nie będzie oddziaływała w przyszłości na tę istność - to wielka łaska (pomyślcie o istotach takich jak hitler - ja wierzę/mam nadzieję, że nie są stracone i że w końcu i one skierują się ku Źródłu).
Teraz spójrzmy na uzdrowiciela - co on robi? Pozbywa się objawów, a nie przyczyn, które leżą głęboko w naszej istocie - w ten sposób blokuje osobie leczonej (znowu: blokada ? pieczęć) możliwość doświadczania, poznania... A sam wiąże się z pacjentem - zabierając z chorego na siebie część negatywnych wibracji (objawienie choroby), czyli de facto karmy. A w przypadku bioenergoterapełtów: strzepuje część tych negatywnych eterów, lub zmywa je wodą - i co się z nimi potem dzieje? W przyrodzie nic nie ginie - zaśmiecają one otoczenie i być może przyczepiają się do innych pacjentów lub zgoła zdrowych, którzy znaleźli się w pobliżu (choć jest to powiązane ze sobą, bo osoba nie mająca predyspozycji karmicznych takiego tworu po prostu nie przyjmie do swojego systemu - podobnie jest z zarazkami).
A co robi medycyna akademicka? Również blokuje objawy! Ale prawo karmy jest nieubłagane - jeśli zablokować jedno ujście, dany twór karmiczny objawi się w innym miejscu jeszcze silniej! (podobnie się może zdarzyć po akcji z uzdrowicielem) I co wtedy? Spójrzcie tylko na ludzi, którzy zaczynają chorować - jak już ktoś zacznie chodzić do lekarza, to żyje już praktycznie od choroby do choroby. To nie jest regułą, ale często się tak właśnie dzieje. A jeśli choroba (objawy) została wyleczona i jesteśmy już zdrowi, to jeszcze nie znak, że się przyczyna rozpłynęła - może objawić się zupełnie inaczej - życie jest tak wielowymiarowe, a te zagadnienia tak wielopoziomowo powiązane, że możemy je tylko ubierać w nasze wyobrażenia.
Ale to wszystko traci znaczenie, kiedy zrozumiemy, że "to tylko przejażdżka"

wtedy nic już nas nie trzyma - chemtrailsy nam dosłownie i w przenośni latają (w powietrzu?

), zanieczyszczenia i manipulacje - nawet jeśli są, to nie dotykają naszej istoty, a co najwyżej nasze ciała (a i tego nie, kiedy więzy puszczą, czyli karman się rozpłynie). Może się to stać w jednej chwili, choć na tę chwilę być może czekamy od czasów, których nawet nie potrafimy sobie nawet wyobrazić

ale:
"wieczność nie liczy obrotów gwiazd" 
Kiedy puszczamy wszystko co nas trzyma, kiedy dajemy się po prostu nieść rzece czasu, wtedy więzi się luzują i samoczynnie rozplątają.
Nic nie jest tylko czarne lub tylko białe - możemy mówić, że jesteśmy w więzieniu, ale samo mówienie nas nie uwolni - a przecież sami tu przyszliśmy, pewni że damy radę (przynajmniej wielu z nas), więc potraktujmy te szczególne warunki, jako wyjątkowe możliwości rozwojowe.
Ziemia jest Uniwersytetem Dusz - nie chodzi o to, żeby przerwać studia, ale żeby je zakończyć

Płyńcie do swojego wnętrza, bo w każdym z nas jest iskra boskości - życie, które nie upadnie, nawet gdyby upadła galaktyka - wszystkie odpowiedzi są w nas i są one naszym dziedzictwem i przeznaczeniem - zapieczętowane, ale obecne i niezniszczalne, a czas zerwania pieczęci jest tuż (a może raczej zrywanie się już odbywa

)
do następnego